znajdź projektanta

Nie znoszę mowy polityki

Lex Drewinski wyjaśnia, jaki powinien być dobry plakat i dlaczego warto uprawiać sztukę zaangażowaną w rozmowie z Moniką Kuc / Rzeczpospolita 

Rz: Większość polskich artystów tworzy plakaty kulturalne. A pan konsekwentnie przede wszystkim politycznie i społecznie zaangażowane. Skąd ten wybór?
Lex Drewinski: To oczywiste, pochodzę z Polski. Z kraju, gdzie ludzie po nieustannych historycznych zawieruchach są szczególnie uwrażliwieni na politykę. Żyłem tu w czasach komuny, w ustroju, który trudno uznać za normalny. Moje zaangażowanie wzięło się z buntu i protestu przeciwko systemowi, który nie był na mnie skrojony.

Od 28 lat mieszka pan w zachodniej części Berlina, ale 
i tam nie przestaje reagować na nierozwiązane problemy świata: totalitaryzm, terroryzm, rasizm, przemoc...
Wyjechałem z żoną w połowie lat 80. Przyrzekłem sobie, że zrobię to przy pierwszej nadarzającej się okazji, bo nie mogłem żyć dłużej w stanie wojennym. Przyznam, że na początku doznawałem pewnej satysfakcji, gdy w Berlinie Zachodnim widywałem lewackich demonstrantów pod czerwonymi sztandarami bitych przez policję. Jako uciekinier z kraju, w którym czerwoni byli górą, odbierałem to jako rodzaj zadośćuczynienia.
Ale szybko zrozumiałem, że nikogo, kto ma inne zdanie, nie powinno się tłuc pałkami, nawet komunistów. Niestety, życie za murem czy za żelazną kurtyną sprawiło, że nasza świadomość była częściowo zakryta, jakbyśmy widzieli tylko na jedno oko. Na Zachodzie przejrzałem i dostrzegłem, że zło jest wszędzie, że nie ma idealnych systemów.
Niejednokrotnie głośno protestuje pan przeciw przejawom neofaszyzmu.
Bo nie jest to problem czysto historyczny. Badania wykazują, że 30 proc. studentów w Niemczech solidaryzuje się z ruchami neofaszystowskimi! Niedawno wykryto także mafię faszystowską w tamtejszych więzieniach. Dopuszcza się zresztą legalne istnienie partii profaszystowskich w Niemczech, nawet w Bundestagu. Uważam, że nie na tym polega demokracja. Na przykład plakat „Germania" zrobiłem po fali aktów nienawiści – podpalaniu domów obcokrajowców w Niemczech.

Bardzo ostro wypowiada się też pan przeciw komercjalizacji współczesnego życia, znajdując tego liczne dowody w Niemczech i wielu innych krajach.
Tak, zrobiłem m.in. serię plakatów konfrontujących hasła rewolucji 1968 roku z obecnymi poglądami przedstawicieli tamtego pokolenia. Niektórzy z nich zostali politykami, jak Joschka Fischer, były minister spraw zagranicznych w Niemczech. Oni są dumni z dawnej przynależności do kontestującej młodzieży, ale obecnie interesują się jedynie własnym dobrobytem. Stąd w moim plakacie zamiana dawnych symboli na znaki marek biznesowych, np. pacyfki na mercedesa. Z kolei plakat „Europa" sygnalizuje, że euro stało się ważniejsze od Europy, zaś na otwarcie wystawy w Warszawie zestawiłem dwa plakaty: „Socjalizm z ludzką twarzą" i „Kapitalizm z ludzką twarzą". Oba pochodzą z 2010 roku. Jak można się przekonać, różnica między systemami jest niewielka.

Wystawie w Muzeum Karykatury dał pan tytuł „Lex is more". Co ukrył pan za tą grą słów?
Po pierwsze to trawestacja powiedzenia „mniej znaczy więcej", co wprost odnosi się do mojego stylu. Po drugie Lex to nie tylko moje imię, bo dosłownie znaczy: prawo. Plakat mówi więc, że państwo prawa daje więcej. Po trzecie oprócz napisu jest na nim jeszcze rewolwer bez cyngla, co podpowiada, że zalegalizowane nieużywanie broni, choćby w USA, jest palącą kwestią. Rewolwer pozbawiony cyngla oznacza, że „mniej broni to więcej życia".

Wierzy pan, że sztuka zmienia rzeczywistość?
Nie mam złudzeń, że z bandyty da się zrobić anioła. Liczę jednak, że choć trochę sztuka, którą uprawiam, może pokazać ludziom inny kierunek myślenia.

Kiedy plakat jest dobry?
Kiedy jest sztuką najprostszych słów. Używa języka jasnego, czystego i klarownego. W pewnym sensie robię plakaty w opozycji do wypowiedzi polityków. Ich mowy nie znoszę. Myślę, że celowo mówią w sposób skomplikowany i zawiły do swoich słuchaczy czy raczej do swoich „poddanych", bo chodzi im jedynie o to, aby nie można ich było rozliczyć ze składanych obietnic. Plakat ma tylko jedną stronę, w przeciwieństwie do książki czy gazety, i musi być natychmiast zrozumiały. Dlatego właśnie w grafice staram się wyrażać lapidarnie aż do granic możliwości.

Dalsza część wywiadu tutaj

^ Wróć na górę